sobota, 29 marca 2014

Ciabatta na zaczynie typu biga wg Hamelmana

Dobra ciabattka nie jest zła.
Jako niesłychanie płytki człowiek, dbam również o drugorzędne cechy pieczywa.
Mianowicie o... ogromne dziury!!!
W ciabacie jak najbardziej pożądane.
Tym razem nawet mi się udało.


Ciabatta ze sztywnym zaczynem biga
Przepis (nieco zmodyfikowany:P) z książki "Chleb" Jeffreya Hamelmana



Składniki na 2 średnie ciabatty

Zaczyn drożdżowy biga:
- 90 g mąki pszennej chlebowej
- 55 g wody
- 0,18 g świeżych drożdży (odmierzam na wadze 2 g świeżych drożdży, dzielę na pół, następnie znowu na pół i otrzymuję takie małe ziarenko drożdży:P) albo 1/16 łyżeczki drożdży instant (nie pytajcie się mnie jak to odmierzać:P)

Połączyć drożdże z wodą, dosypać mąkę i wymieszać na gładkie ciasto. Zaczyn powinien być gęsty. Jeśli jest zbyt sztywny, należy dodać trochę wody. Przykryć michę folią spożywczą i zostawić na 12-16 godzin w temp. 21°C. Kiedy zaczyn będzie gotowy, wyrośnie wysoko i zacznie się zapadać w środku.

Gotowe ciasto:
- 360 g mąki pszennej chlebowej
- 275 g wody
- 10 g soli
- 5 g świeżych drożdży albo 2 g drożdży instant
- 145 g (całość) zaczynu biga

Wkładamy do michy wszystkie składniki oprócz zaczynu. Mieszamy rączkami/w mieszarce spiralnej na pierwszej prędkości, dodając stopniowo zaczyn, tylko do połączenia się składników. W razie potrzeby korygujemy hydrację, dolewając nieco wody. Ciasto w tym momencie będzie dość lepkie i luźne. Wyrabiamy ręcznie przez kilka minut albo 4-5 minut na drugiej prędkości. Ciasto będzie luźne i lepkie, ale z czasem da się wyczuć jego siłę. Właściwa temperatura ciasta to 24°C.
Michę przykrywamy folią spożywczą i zostawiamy do fermentacji wstępnej na 3 godziny. W międzyczasie składamy ciasto co godzinę, czyli 2 razy (składanie ciasta).
Hamelman rzecze: "Składanie jest ostatnią szansą, żeby wzmocnić ciasto, ponieważ przy produkcji tego ciasta nie występuje końcowe formowanie". Aha, dobrze wiedzieć.

Blat kuchenny posypujemy obficie mąką. Ciasto dzielimy na 2 części.
Przekładamy oba kawałki na papier do pieczenia obsypany mąką.
Jeśli są bardziej kwadratowe, niż podłużne, można je nieco rozciągnąć, ale delikatnie!

Ciabattki powinny rosnąć ok. 1,5 godziny w temperaturze 24°C.

Napełniamy piekarnik parą, wkładamy blachę, rozgrzewamy do 240°C, ponownie zaparowujemy (ma być dużżżo pary:P!), posypujemy ciabatty mąką, zsuwamy razem z papierem do pieczenia na gorącą blachę i pieczemy przez ok. 34-38 minut. Jeśli ciabatty zbyt szybko się rumienią, można zmniejszyć temperaturę o 10-20°C. Hamelman zaleca, żeby nie skracać czasu pieczenia, bo zbyt szybko wyjęte chlebki będą miały rozmiękczoną skórkę.

czwartek, 20 marca 2014

Opowieść o chlebach, które na desce wyrastały

Zawsze chciałam spróbować upiec chleb, który ostateczne wyrastanie spędzałby nie w omączonym koszyku, ale na płótnie piekarskim, bądź od razu na blasze.
Wprawdzie pierwsze próby już ku temu poczyniłam, piekąc jasny żytni chleb i limppu, ale nie zakończyły się sukcesem.
Myślałam, że powodem było to, że chleby zawierały w sobie wyłącznie mąkę żytnią.
Zastanawiałam się czy chleb z przewagą mąki pszennej zachowuje się nieco inaczej i jest w stanie utrzymać swój kształt podczas wyrastania na blasze?
Nabrałam odwagi kiedy ujrzałam chleb sandomierski na blogu Adama Piekarza.
Bochenek wyrastał na desce i ani trochę nie przypominał rasowego rozpłaszczaka!
Więc jest to możliwe!!!
Hurrra!!! Wyrzućmy koszyki do kosza !!!
No dobrze, może to zbyt radykalny krok...

Jakie są plusy takiego chleba? A no skórka nie jest przesadnie omączona. Może niektórym udaje się jakoś strzepać nadmiar mąki po wyrzuceniu chleba z koszyka rozrostowego, ale ja jeszcze nie opanowałam tej sztuki.
Poza tym zauważyłam, że miękisz takiego chleba jest usiany malutkimi, regularnymi dziurkami. Nie wiem czy był to przypadek, bo do tej pory upiekłam tylko 4 chleby, które wyrastały na desce. Przyjmijmy optymistycznie, że jest to spowodowane wyrastaniem na desce:P.

Jako etatowy zakalcorób nie byłabym sobą gdybym po drodze czegoś nie sknociła.
Najwięcej trudności sprawiło mi ocenianie czy chleb jest już dostatecznie wyrośnięty oraz uzyskanie odpowiedniej konsystencji kleiku.
Posłuchajcie więc mrożącej krew w żyłach opowieści o chlebach, które wyrastały na desce.

Oto sprawca całego zamieszania


Chleb jak pączek
Do eksperymentu wykorzystałam mojego ulubionego królika doświadczalnego, jakim jest jasny chleb na zakwasie. Pomyślałam sobie, że to dobry pomysł, bo często piekę ten chleb i będę miała porównanie.
Przepis trochę zmodyfikowałam, bo część wody zastąpiłam maślanką.
Ciasto grzecznie złożyłam 2 razy podczas pierwszej fermentacji.
Na dużą okrągłą deskę (średnica ok. 32 cm) położyłam papier do pieczenia i oprószyłam go mąką pszenną.
Po co mi papier do pieczenia? A no wpadłam na pomysł, że jak przyjdzie pora pieczenia, to zsunę na rozgrzaną blachę papier z wyrośniętym chlebem. W piekarni zapewne stosują do tego celu łopaty, ale ja jestem wyjątkową ciamajdą i taka gimnastyka z chlebem mogłaby się źle skończyć.
Uformowałam okrągły bochenek i nakryłam go dużą szklaną miską, tworząc taką jakby mini-szklarnię;P.
Chleb ten zwykle wyrasta u mnie przez ok. 4,5 h w koszyku.
Tym razem musiałam bacznie obserwować jego rozrost, bo nie wiedziałam za bardzo po czym poznać, że jest już odpowiednio wyrośnięty.
Okazało się, że po pewnym czasie musiałam zdjąć miskę, bo chleb zaczynał dotykać jej ścianek.
Wyrastanie trwało ok. 3,5 h, nie pamiętam dokładnie, ale znacznie krócej niż kiedy chleb wyrastał w koszyku. A może zwykle za długo trzymam ten chleb w koszyku i niepotrzebnie przerasta?
Tak wyglądał w miarę wyrośnięty chleb:

Chleb na desce

Postanowiłam zgapić pomysł na kleik z chleba sandomierskiego.
Nie miałam jednak mąki żytniej typ 720, więc użyłam skrobii ziemniaczanej. Skojarzyło mi się z krochmalem, coś ten teges, więc pomyślałam, że może skrobia ziemniaczana będzie się nadawała:P.
Nie pamiętam jakiej wody użyłam, czy zimnej czy gorącej. Nie byłam pewna jaką konsystencję ma mieć ten "kleik", wydawało mi się, że jest odpowiednia... niestety nie miałam racji.

Chleb polukrowany pożal-się-Boże-kleikiem

Kleik, a raczej coś na kształt kleiku, okazał się zbyt wodnisty i prawie cały spłynął z chleba. Ups!
Ziemniaczany kleik zapiekł się na spodzie chleba i utworzył mało estetyczną obręcz.
Przez to chleb wyglądał jak gigantyczny pączek:

Chleb-pączek

Coś tam jednak zostało na chlebie, więc skórka trochę się błyszczała:



Moja wariacja na temat kleiku okazała się porażką, ale ogólnie byłam bardzo zadowolona z tego chleba.
W piekarniku ładnie wystrzelił do góry, a miękisz miał dużo malutkich, regularnych dziurek. Przypominał mi miąższ chlebów z piekarni.

Śliczny miękisz chlebunia

Tutaj trochę więcej nieregularnych dziurek



Chleb sandomierski
Pierwszy deskowy sukces zachęcił mnie do zmierzenia się z chlebem sandomierskim.
Przepis jest bardzo precyzyjny, na pierwszy rzut oka trochę skomplikowany, ale zawiera dużo pomocnych zdjęć i wskazówek.
Niestety muszę przyznać, że nie udało mi się zastosować do wszystkich wytycznych.
Nie mam termometru cukierniczego, więc nie mogłam dokładnie kontrolować temperatury wody.
Nie trzymałam się też czasu dla poszczególnych faz.
Czyli ogólnie rzecz ujmując wszystko sknociłam, bo nie po to te temperatury są podane, żeby je omijać.

Chleb zaraz po uformowaniu

Chleb po 3 godzinach wyrastania

Gdy chleb wyglądał już jakby był gotowy do wsadzenia do piekarnika, nadeszła pora na sporządzenie kleiku.
Coś mi na mózg padło i do mąki żytniej dodałam gorącą wodę!
Na szczęście w porę się skapnęłam, że zamiast kleiku przygotowałam zaparkę...
Musiałam wyrzucić tę miksturkę i od nowa zabrać się za robienie kleiku...
Nadal jednak nie byłam pewna jaka ma być jego konsystencja. Poprzedni pożal-się-Boże-kleik był za rzadki, więc tym razem dążyłam do uzyskania trochę gęstszej konsystencji.
Kiedy próbowałam rozsmarować kleik, odniosłam wrażenie, że chleb zaczyna opadać.
Nic dziwnego, moja walka z kleikiem trwała ok. pół godziny, więc chleb zdążył zapewne przerosnąć.

Chleb posmarowany kleikiem

Z piekarnika wyjęłam jeden z najbrzydszych chlebów w mojej karierze.
Mogłam jeszcze przeboleć, że był niski, bo do rozpłaszczaków jestem przyzwyczajona.
Ale okazało się, że kleik był stanowczo za gęsty i utworzył bladą, nieestytyczną skorupę.

Ups...

Ojej...

Chleb wyglądał jak jakiś prehistoryczny bochen wykopany niedawno z ziemi.
Spójrzmy jeszcze na foteczki w świetle dziennym:

Degustator: "Co to jest za chleb? Jakiś meksykański?"

Kromeczki


Trochę było mi przykro, bo przygotowania do tego chleba zajęły przecież 2 dni. Smak raczej nie wynagrodził wizualnej klęski.
Wydaje mi się, że kolor miękiszu jest ciemniejszy niż u innych, którzy ten chleb wypiekali (Smakowe Kubki, Zapach Chleba, Kuchnia Gucia).
Wszystkiemu winna jest tajemnicza, nieoznaczona "mąka żurkowa" z Młynów Gdańskich. Na ich stronie internetowej wyczytałam, że produkują również mąkę żytnią typ 720, więc podejrzewam, że mąka żurkowa ma wyższy typ, bo po co mieliby sprzedawać tę samą mąkę pod dwiema nazwami?
AKTUALIZACJA: Okazało się, że jest to typ 1200.
Spójrzmy jeszcze raz na szarawy kolor miękiszu, ale może tylko mi się tak wydaje, bo zdjęcie było słabo doświetlone:P.

Panie, ale ta mąka to jaki miała typ?

Nie będę ściemniała, że jeszcze będę piekła ten chleb.
Mogłabym skorygować błędy i upiec piękny bochen (albo i nie, może jest to poza zasięgiem moich możliwości:P), ale obraziłam się na ten chleb i mówię mu pa! pa!


Kolejny chlebowy niewypał, który na desce wyrastał
Aż dziw bierze, że po sromotnej sandomierskiej klęsce miałam jeszcze ochotę na tańcowanie z deską.
Musiałam jednak sprawdzić czy znowu wyjmę z piekarnika rozpłaszczaka, czy też wysoki, napuszony bochen.
Tak więc ponownie zagniotłam ciasto na jasny chleb na zakwasie.
Wszystko szło w miarę dobrze, aż do momentu kiedy miałam sporządzić kleik...
Można by pomyśleć, że nie ma nic bardziej prostszego niż przyrządzenie jakiejś tam miksturki z mąki i wody...
Jednak znowu przerosło mnie to zadanie.
Kleik ponownie sporządziłam z mąki ziemniaczanej, jakby wcześniejsze doświadczenie mnie niczego nie nauczyło. Niestety konsystencja tej mazi znowu wyszła mi za gęsta.
Pożal-się-Boże-kleik utworzył bladą skorupę, więc musiałam podczas pieczenia posmarować olejem wierzch bochenka. Trochę nabrał koloru, ale nadal był matowy:

Niezbyt apetyczna skórka

Jakby tego jeszcze było mało, chleb postanowił pęknąć u dołu:



Trochę odetchnęłam z ulgą, bo kolejną deskową próbę mogłam uznać za pomyślną, pomimo kolejnej katastrofy z kleikiem. Chleb nie rozpłaszczył się, no czegóż jeszcze można potrzebować do szczęścia?
Jednak mina mi zrzedła kiedy go rozkroiłam.
Mym oczętom ukazał się dziwny widok. Pod skórką czaiła się wielka grota:

Co to ma być?

Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim w chlebie.
Czyżbym niedokładnie odgazowała ciasto? A może chleb nie był jeszcze dostatecznie wyrośnięty? A może źle go uformowałam? A może, może...
Nie mam zielonego pojęcia czym są spowodowane takie podskórne bąble i nawet nie chce mi się szukać w netku odpowiedzi.
Ten incydent trochę mnie zniechęcił do garowania chlebów na desce.


Orzechowy rozpłaszczak
Dałam desce ostatnią szansę. Upiekłam chleb żytni z orzechami włoskimi.
I znowu niewybaczalny rozpłaszczak wyfrunął z piekarnika.
No ileż można?!
Oczywiście winę biorę na siebie, bo popełniłam wszystkie błędy z możliwych (za luźne ciasto itepe).
Chleb niezbyt mi smakował, ale z dżemem porzeczkowym był nawet zjadliwy.
Tym razem zupełnie zrezygnowałam z przyrządzania kleiku, no niestety nie mam pojęcia jaką konsystencję ma mieć to paskudztwo!
Zapytacie się czemu tak trzęsę majtami i zwracam uwagę na niepotrzebne detale, zamiast celebrować każdą kromkę luksusu jakim jest domowy chleb.
No nie mogę sobie pozwalać na czarną serię rozpłaszczaków!!!
Moja reputacja została poważnie nadszarpnięta:P!
Deska chyba znowu trafi w ciemny kąt...

Wyrośnięty chleb

Chleb wyrósł bardziej na boki, niż do góry

Kromeczki inkrustowane orzechami


Jaki morał płynie z tej bajki?
Miało być naprawdę pięknie.
Okazuje się jednak, że nie jestem jeszcze na tyle doświadczona, żeby udźwignąć brzemię chlebów wyrastających na desce.
Muszę powrócić do znanych, sprawdzonych metod, czyli do foremek i koszyków.
Bo chleb deskowy błędów nie wybacza.
Trzeba być zwartym i gotowym, wgapiać się w ciasto schowane pod szklaną kopułką i obserwować czy już nadeszła na nie pora.
Należy również posiąść zdolność mieszania wody z mąką, czyli przyrządzania kleiku.
Na razie obie te czynności nieco mnie przerastają, więc muszę zakończyć romans z deską.
Czy kiedykolwiek jeszcze odważę się na podobny eksperyment?
Z pewnością, w końcu o czymś muszę pisać noteczki, no nie?


Życzę zakalcowatych desek!

wtorek, 11 marca 2014

Limppu - fiński chleb żytni

Pewnego pięknego dnia natknęłam się na bardzo dziwne zdjęcie na blogu 100 Loaves of Solitude (czyli w 100 chlebów dookoła świata).
Foteczka przedstawiała ciasto uformowane w kopiec kreta.
W pierwszej chwili bardzo się zdziwiłam, bo jeszcze nie widziałam takiej metody przygotowywania chleba.
Jednak gdy zjechałam na dół strony, okazało się, że dziwaczny stożek zamienił się w malowniczo popękany bochen.
Przypomniałam sobie wtedy, że widziałam w netku podobne chleby z wyraźnymi krakelurami, np. tutaj i zastanawiałam się jak uzyskać taki efekt.
Cóż za wspaniałe odkrycie, teraz i ja będę mogła sobie upiec takiego popękańca!!!
Chleb zwie się limppu, ale po wpisaniu w wyszukiwarkę tego słowa, wcale nie wyskakują zdjęcia podobnych spękanych chlebów.
Za to gdy wpiszemy ruisleipä ujrzymy i popękane bochenki, jak i inne rodzaje fińskiego żytniego pieczywa. Bo w języku fińskim ruisleipä oznacza żytni chleb.
Możemy również wpisać ruislimppu i pojawiają się foteczki naszego kochanego chlebka.
Nie wiem jak to w końcu jest z kwestią nazewnictwa. Z tego co wyczytałam można używać tych nazw zamiennie. Ale może to nie prawda i jakiś Fin uzna, że gadam głupoty.
Po odwiedzeniu wikipedii dowiedziałam się, że limppu to tradycyjny chleb wypiekany we wschodniej Finlandii. Niech więc tak zostanie i przyjmijmy, że to co upiekłam nazywa się limppu.

Muszę przyznać, że było to fajne chlebowe doświadczenie, ale efekt końcowy nie zwalił mnie z nóg.
Chleb wyszedł bardzo płaski i kwaśny. Nie wiem czy właśnie takie są fińskie żytnie bochenki.
Jeśli tak, to my Polacy mamy zdecydowanie odmienny gust.
Nasze podniebienia i oczęta nie są przygotowane na niezbyt wysokie i konkretne w smaku fińskie żytnie pieczywo.
Spoglądałam sobie na tego rozpłaszczaka i myślałam: "I to ma być taki wspaniały chleb?".
Być może jak zwykle coś sknociłam, a może w mózgu mam zakodowane, że im wyższe, im bardziej puchate, pnące się do góry, tym smaczniejsze i lepsze?
Przyznam, że po tym limppowym (lipnym?) incydencie trochę mi się odechciało eksperymentowania z nowymi, nieznanymi recepturami. Na chwilę znowu powróciłam do pieczenia pękatych pszennych bochnów.
Ale może niedługo najdzie mnie ochota na inny fiński wypiek, np. na reikäleipä czyli chleb z dziurą pośrodku, podobny trochę do szwedzkiego knäckebröd. Kto wie?

Ponieważ nie jestem do końca zadowolona z moich modyfikacji przepisu, nie zaprezentuję na blogasku receptury w tradycyjny sposób, tylko ograniczę się do opisania procesu powstawania limppu.

Limppu w moim wykonaniu

Przepis na limppu
Przepis wzięłam z magazynu Bread (strona 48). Trochę go jednak zmodyfikowałam.
Po pierwsze podzieliłam składniki na pół, żeby uzyskać kilogramowy bochenek. Jedynie nie zmniejszyłam ilości zakwasu, czyli dodałam 100 g zakwasu, zamiast 50 g zakwasu. Czy był to dobry krok? Czy przez to chleb był taki kwaśny? Nie wiem. Ups.
W przepisie zaleca się użycie mąki żytniej razowej, więc jest to chleb 100% żytni razowy. Trochę jednak namieszałam, bo do ciasta właściwego dodałam mąkę żytnią typ 720.
Autor przepisu wspomina, że jego zakwas miał hydrację 125%.
Hydracja mojego zakwasu wynosiła 100%.
Ponieważ miałam mniej uwodniony zakwas i dodałam go więcej niż zalecano, postanowiłam, że do ciasta właściwego dodam więcej wody. Dolewałam, dolewałam... i skończyło się na tym, że zamiast zalecanych 25 g wody dodałam ok. 90 g wody. Był to duży błąd, bo później podczas formowania stożka, ciasto rozlewało się na boki.
Należy dodać, iż do tego chleba nie dodałam ani grama świeżych drożdży. Zakwasik musiał sobie radzić sam.
Jak widać na tej malowniczej foteczce, ciasto lepiło się do łap jak oszalałe:

Konsystencja ciasta

Jak formuje się stożek na limppu?
Jak to często bywa z nowymi, nieznanymi wypiekami, musiałam najpierw obejrzeć jakieś filmiki i zdjęcia przedstawiające proces powstawania limppu.
Jak powinien wyglądać kopiec kreta? Czy stożek powinien być spiczasty, a może gładko zakończony? Jak uformować ten stożek?
Na te pytania odpowiedział mi filmik:



Wystarczy przewinąć do 1:53 minuty, by zobaczyć jak pan piekarz zręcznie miota ciastem po blacie. Nie minęło nawet 5 sekund, a dwa zgrabne małe stożki wylądowały na blasze. Tempo było dla mnie zdecydowanie za szybkie, więc musiałam obejrzeć filmik jeszcze z 50 razy, zanim cokolwiek wykapowałam. Ale miałam wątpliwości czy będę w stanie powtórzyć zwinne ruchy pana piekarza. On już niejeden limppu w swoim życiu uformował.

Powyższy filmik wiele mi wytłumaczył, ale musiałam jeszcze zobaczyć jak inni formują stożki:P.
Tutaj widać duże doświadczenie w formowaniu kopców kreta, czego efektem są zachwycające limppu. Natomiast tutaj uzyskano wręcz nieskazitelne kopce. Tutaj stożki są mniej regularne, ale limppu popękały równie pięknie.

Moje zmagania z limppu
Niestety moje ciasto było zdecydowanie zbyt wodniste.
Łudziłam się, że uda mi się jakoś je okiełznać. Nawet nasypałam sobie do miseczki dużą garść mąki żytniej razowej:

Breja czeka na ujarzmienie

Obfite podsypywanie mąką żytnią razową nic nie dało. Niezależnie od tego jak wysoki kopiec uzyskałam, po chwili zaczął rozlewać się na boki. Musiałam się pogodzić z tym, że stożek nie jest okazały i prawdopodobnie chleb będzie rozpłaszczakiem:

Kopiec kreta

Kopiec z lotu ptaka

Limppu umieściłam na papierze do pieczenia, gdyż planowałam później zsunąć ten papier z chlebem na gorącą blachę.
Chleb przykryłam dużą miską i czekałam, aż zaczną pojawiać się pęknięcia.
W tym miejscu znowu wyszedł brak doświadczenia bo nie wiedziałam jak mam sprawdzić czy limppu jest gotowe do pieczenia? Mam liczyć pęknięcia, czy co? 50 pęknięć wystarczy? A może 66 i 1/2 pęknięcia?
Po 3 godzinach wyrastania limppu wyglądało na w miarę popękane, a że raczej rosło na boki, niż w górę, to uznałam, że chyba już czas na włożenie do piekarnika:

Czy to jest materiał na rozpłaszczaka?

Popękane limppu z lotu ptaka

Limppu piekłam przez ok. 45 minut w 230°C. Następnie wyłączyłam piekarnik i zostawiłam chleb jeszcze na 10 minut.

Nie wygląda źle

Lekki rozpłaszczaczek

Spód limppu - wyraźnie widać ile przyrósł

Limppu prezentowało się całkiem ładnie, chociaż na innych blogaskach limppu wyglądały bardziej okazale i miały jakieś takie ładniejsze wzorki:(.
Ale to przecież był mój limppowy debiut! Nie bądźmy tacy surowi!
Jarałam się każdym pęknięciem i pstrykałam foteczki:

Wygląda jak kratery na Marsie

Pęknięcie tu, pęknięcie tam

I na tym skończyły się zachwyty.
Chleb był podręcznikowym przykładem rozpłaszczaka, więc kromeczki były raczej długie:

To zdjęcie jest trochę żółte

Jakby tego jeszcze było mało, w chlebie znowu pojawiły się wyrwy. Jest to zjawisko, które od czasu do czasu nawiedza moje chleby i do tej pory nie mam pojęcia dlaczego.

Chleb się ze mnie śmieje

Chleb był bardzo kwaśny, wilgotny (nawet po 3 dniach nie wykazywał wyraźnych oznak czerstwienia, co jest dużym plusem).
Być może chleb miałby inną konsystencję gdybym upiekła go wyłącznie z mąki żytniej razowej.
Niestety nie dane mi będzie to sprawdzić, bo nie sądzę, żebym w przyszłości porwała się na ponowne upieczenie limppu.
Muszę jednak przyznać, iż była to ciekawa chlebowa przygoda.

Ocenzurowałam tło, ehehe.

Wpis wędruje na marcową listę Na zakwasie i na drożdżach.


Życzę miłych, zakalcowatych pęknięć w limppu!!!