piątek, 26 sierpnia 2011

Bliny pszenne


Smak blin (blinów? nie mam pojęcia jak się odmienia ten wyraz) poznałam dzięki mojej psiapsiółce, niejakiej K. Niejaka K. smażyła bliny wielkości talerza, czyli średnica wynosiła ok. 30 cm. Polewała je obficie śmietaną i dekorowała owocami sezonowymi, zwykle truskawkami. Jeden taki blin wystarczył za cały obiad, a nawet i kolację. Mogłam wsunąć w siebie tylko jednego blina, więcej nie dało rady. Najgorzej było jak K. usmażyła dwa bliny i surowym spojrzeniem wgapiała się we mnie: "Oczywiście nie musisz jeść drugiego blina jeśli już nie możesz...".  No jak mam nie jeść kiedy ona się na mnie patrzy jakby chciała mnie zarżnąć wykałaczką:(((?

Z kolei Babcia opowiadała mi, że tylko raz w życiu jadła bliny - w 1941 roku. Armia Czerwona odwiedziła miasto, w którym mieszkała Babcia. Starzy, schorowani żołnierze (żadne tam agresywne osiłki:P) poprosili ciocię Babci, żeby im usmażyła trochę blinów. Piękna opowieść, ale nie wierzę, że Babcia od tamtej pory nie zjadła złamanego blina!

Dopiero teraz dowiedziałam się jak wyglądają tradycyjne rosyjskie bliny i z czego się składają. Wcześniej myślałam, że wersja serwowana przez K. jest jedyną powszechnie znaną. Dlatego niektórzy znawcy mogą uznać przepis K. za świętokradztwo. Zresztą receptura, którą posługiwała się K., jest trochę niedopracowana. W książce jest napisane, że przygotowanie blin zajmuje 1 godzinę, a mnie zajęło chyba 4 godziny! Nie jest podany czas wyrastania rozczynu ani drugiego wyrastania ciasta... Nawet nie umieszczono informacji czy to ciasto ma podwoić objętość! Wygooglowałam więc bliny i okazało się, że czas wyrastania waha się w zależności od przepisu. Postanowiłam więc zaryzykować...

Bliny pszenne
przepis pochodzi z książki "Kuchnia polska. Dania na każdą okazję" Marka Łebkowskiego


Ten blin przypomina pingwina!

Składniki na bardzo dużą ilość blinów (zrobiłam z połowy porcji i 4 osoby się najadły):

- 400 g mąki pszennej
- 500 ml letniego mleka (35-37°C - jeśli nie masz termometru, po prostu sprawdź paluchem:P)
- 1 łyżka roztopionego masła (masło roztopiłam razem z mlekiem, potem przestudziłam tę miksturkę)
- 30 g świeżych drożdży
- 4 jajka - oddzielnie żółtka i białka
- cukier, wedle uznania (jeśli robicie bliny na słodko - ja dodałam 2 łyżki do połowy porcji)
- sól
+ olej do smażenia

Przygotować rozczyn: drożdże rozetrzeć z cukrem, wsypać połowę mąki (200 g), połowę mleka (250 ml). Zostawić przykryte w ciepłym miejscu do wyrośnięcia (wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 60°C na 30 minut - zawsze tak robię z rozczynem drożdżowym, bo jestem niecierpliwa;P). Mój rozczyn nie powiększył drastycznie swojej objętości, ale na powierzchni pojawiły się bąbelki i było widać, że jakieś reakcje w nim zachodzą:D.
Oddzielić żółtka od białek.
Do wyrośniętego rozczynu dodać pozostałą mąkę, mleko, stopione masło, żółtka i sól. Dokładnie wyrobić (ciasto będzie rzadkie, więc mieszałam je rękami, ale można łyżką). Ciasto powinno mieć konsystencję śmietany.
Z białek ubić sztywną pianę i ostrożnie wymieszać z ciastem. Odstawić do wyrośnięcia. Czekałam aż mniej więcej podwoi swoją objętość, czyli 3h. Ciasto podniosło się po 1h, więc może wtedy nadawało się już do obróbki? Nie wiem, sprawdzę następnym razem bo nie chce mi się czekać 3h na ciasto.
Na patelni rozgrzać olej/masło i nalewać 1-2 łyżki ciasta. Nakładać cienką warstwę, bo na patelni sporo urośnie. Smażyć na średnim ogniu, po 1 minucie z każdej strony.
Usmażone zjadać od razu, albo trzymać w ciepłym piekarniku, bo zimne nie są już tak smaczne. Podawać ze śmietaną, owocami albo innymi dodatkami.




Precz zakalcom!
- drożdże muszą ładnie pachnieć i nie mieć żadnego pleśniowego nalotu - nie używaj przeterminowanych, bo ciasto zrobi kaput.
- musisz wyczuć swoją kuchenkę, trochę się z nią poprzytulać. Mój palnik działał jak szalony, niektóre bliny lekko spaliłam. Ale ja ogólnie nie umiem smażyć placków:P

Smacznego zakalca!

czwartek, 25 sierpnia 2011

Krótki żywot sprzęgła ślimaka. Masło orzechowe

Do zrobienia domowego masła orzechowego zainspirowała mnie strona Moje Wypieki. Nigdy nie jadłam tego amerykańskiego przysmaku, więc pomyślałam, że wreszcie nadarzyła się ku temu wspaniała okazja. Przepis był banalnie prosty, brakowało mi tylko gadżetów. Blendera, malaksera czy też innego szatkownika nie posiadam. Wybór padł na przedpotopową maszynkę do mielenia mięsa - Zelmer numer 8.

Myślałam, że pójdzie jak po maśle, ale już podczas pierwszej próby zmielenia twardych orzeszków, maszyna zbuntowała się. Nastąpił wybuch. Okazało się, że sprzęgło ślimaka (tak nazywa się ta plastikowa część) przełamało się i nie mogłam dalej mielić.

Przedpotopowa maszynka do mielenia mięsa. /
Złamane sprzęgło ślimaka vs nowiutkie sprzęgło ślimaka.

Ale nie poddałam się! Zakalce mnie nie pokonają! Kupiłam nowe sprzęgło i mieliłam dalej. Orzeszki wydały mi się trochę suche, więc przed trzecim mieleniem dodałam do nich 2 łyżeczki oleju. Ponieważ nie byłam zadowolona z konsystencji, zmieliłam oleistą maź jeszcze raz. W sumie cztery razy.

Orzeszki po pierwszym nieudanym zmieleniu. /
Orzechowa maź podczas drugiego mielenia (wiem, dziwnie wygląda;P).

Spróbowałam mazi i niezbyt mi posmakowała. Dodawałam do masła wszystkiego co miałam pod ręką, ale nadal mi nie smakowało. Ten słono-słodki smak mnie nie przekonuje. Nie będę więc już próbować przygotowywać masła orzechowego:(((


Masło orzechowe (przy użyciu maszynki do mielenia mięsa)
zmodyfikowany  przepis ze strony Moje Wypieki

Tak wyglądało masło orzechowe po dodaniu różnych specyfików.

Porcja w sam raz na wypróbowanie:
- 150 g solonych orzeszków ziemnych

Dodatki (opcjonalnie):
+ cukier
+ sól (jeśli kupiliście nieposolone orzeszki)
+ kakao
+ cukier waniliowy
+ miód

Orzeszki podpiec na suchej patelni albo w piekarniku (170 stopni C) przez kilka a może kilkanaście minut , mieszając od czasu do czasu. Niezbyt wyszedł mi ten etap - niektóre orzeszki wręcz się spaliły. Chyba prażyłam na zbyt rozgrzanej patelni.

Jeśli posiadacie przedpotopową maszynkę do mielenia mięsa, taką jak ja, to radzę Wam najpierw rozłupać  orzeszki tłuczkiem, wałkiem, czymkolwiek (użyłam mosiężnego moździerza). Przedpotopowa maszynka po prostu może sobie nie dać rady z rozdrobnieniem twardych orzeszków.
Jeśli nawet rozdrobni jakieś na początku to później orzeszki mogą zapchać komorę ślimaka i wtedy może nastąpić złamanie sprzęgła. Dlaczegóż to? Ponieważ nie mają mokrej konsystencji, w przeciwieństwie do mięsa albo twarogu (które z powodzeniem można mielić w mojej przedpotopowej maszynce). Zamiast przechodzić dalej przez komorę mielenia, orzeszki gromadzą się wokół ścianek ślimaka, czyli tej spiralnej części znajdującej w komorze i zapychają maszynkę. Ślimak nie ma poślizgu, nie daje rady się dalej okręcać i następuje pęknięcie plastikowej części czyli sprzęgła ślimaka (w mojej maszynce jest plastikowa, może w innych modelach sprzęgło jest zrobione z trwalszego materiału).

Oczywiście jeśli macie wypasioną maszynkę, możecie ciepnąć od razu całe orzeszki i sprawdzić czy sobie z nimi poradzi.

Sproszkowane orzeszki zmielić 3 razy albo więcej (zależy od tego jaką chcecie mieć konsystencję). Jeśli po 2 zmieleniu maź wydaje się za sucha, dodajcie 1-2 łyżeczki oleju. Masło gotowe!
Jeśli nie zadowala Was smak, zabawcie się w małego chemika i wmieszajcie po trochu różnych dodatków. Ja dodałam 3 łyżeczki cukru, pół łyżeczki kakao, szczyptę cukru waniliowego i 4 łyżeczki miodu. Po tych zabiegach masło zaczęło smakować trochę jak nadzienie Snickersa...


Zakalcom precz!
- dowiedz się co to znaczy "prażyć orzechy", bo ja jeszcze tego nie pojęłam, a zdaje się, że to kluczowy element przepisu. Zapewne prażone orzeszki są bardziej miękkie i dzięki temu nasze kuchenne roboty mają ułatwioną pracę podczas rozdrabniania.
- musisz znać moc swoich kuchennych gadżetów - jeśli przypuszczasz, że Twój wysłużony blender/maszynka/młynek do kawy zbuntuje się przy rozdrabnianiu twardych jak kamień orzechów, to lepiej zrezygnuj i pobiegnij do sklepu po słoik masła orzechowego za 10zł ;). Albo weź wałek i bij orzechy, bij, a niech mają, wstrętne poczwary!!!


Smacznego zakalca!

środa, 24 sierpnia 2011

Wałkom mówimy nie! Pierogi ruskie

Tylko raz skusiłam się na samodzielne przygotowanie pierogów. Zwykle asystuję mojej siostrze przy lepieniu, ale to nie to samo co zrobienie ciasta, farszu i wyrzeźbienie 100 pierożków dla kilkuosobowej rodziny głodomorów. Coś mnie jednak podkusiło żeby zaryzykować i podnieść sobie kulinarną poprzeczkę. Szło mi nieźle. Przepis na pierogi zapożyczyłam z bloga pookcooka. Ciasto zawierało w sobie dużą ilość masła, więc pierożki ładnie się lepiły, smakowały też nieźle i nawet się nie rozpadały w garnku. Najwięcej kłopotu sprawiło mi wałkowanie ciasta. Czy nie za grubo? A teraz to chyba za cienko rozwałkowałam - zastanawiałam się. Kwestia wprawy. Ale najstraszniejsze były zrzędzenia mojej mamy, powtarzającej refren piosenki, która gra w umysłach wszystkich narzekających: "Trzeba było kupić w sklepie.... la la la.... tyle roboty... trzeba było kupić gotowe i nie męczyć się". Rzeczywiście, jeśli z takim nastawieniem podchodzimy do produkcji pierogów, lepiej dać sobie spokój na wstępie. Ta przygoda nieco mnie zniechęciła. Ale...

Kilka dni temu odwiedziłam moją psiapsiółkę, niejaką K. Postanowiłyśmy, że zrobimy sobie na obiad pierogi. K. powiedziała mi, że jeśli zamienia się w maszynę do lepienia pierogów, to nie oszczędza się, tylko robi od razu kilkaset sztuk. Na stole stawia laptopa i podczas produkcji ogląda sobie wszystkie sezony "Przyjaciół". A ja i tak wiem, że jedzie na coca-coli i delicjach! To ją nakręca nawet wtedy gdy nie lepi pierogów, a po prostu ogląda kryminalne kroniki na najmniejszym laptopiku Wszechświata.
Nam nie były potrzebne żadne wspomagacze, w końcu jak ma się dwóch niewolników, takich jak ja i niejaki P., to można jechać na żywca z pierogami!
Nie obyło się bez wpadek, czyli widmo zakalca unosi się także nad tak doświadczonymi kucharkami jak K. ! Ale to i tak moja wina, bo przeglądałam książkę, z której korzystała K., przewróciłam kartkę na przepis na makaron, K. zagapiła się i z niego zaczerpnęła proporcje na ciasto. K. jednak w porę się zreflektowała, zauważyła, że ciasto jakieś nie ten teges, pojęła swój błąd i wyrobiła właściwe ciasto na pierogi. Ufff, ma się ten refleksik, szczególnie po kilku łykach (bip! bip! product placement!) koka-koli.

Jednak bohaterem tego wieczoru okazała się maszyna do makaronu. Wałki idźcie precz! Z maszynki wyskoczyło idealnie rozwałkowane ciasto. Maszynka K. ma już kilka lat, ale świetnie się trzyma. Marzę o takiej! Może kiedyś jej ukradnę.


K. mocuje się z maszynką. Równiuśkie ciasto trafia na stolnicę i zamienia się w pieroga.


Pierogi ruskie
 przepis pochodzi z książki "Kuchnia polska. Dania na każdą okazję" Marka Łebkowskiego

Ciasto:
- 350 g mąki pszennej
- jajko
- 125 ml letniej wody
- sól

Farsz:
- 600 g obranych ziemniaków
- 250 g twarogu
- 1 cebula
- 1 łyżka masła
- 1/2 łyżeczki grubo zmielonego pieprzu
- sól

+ 2 łyżki masła do polania lub 2 łyżki wytopionych skwarek
+ 200 ml kwaśnej śmietany

Farsz: ziemniaki ugotować w osolonej wodzie, odcedzić, wystudzić i utłuc na kwaśne jabłko. Posiekać cebulę, podsmażyć na patelni na złoto. Twaróg rozkruszyć i wymieszać z ziemniakami i cebulą, posolić i przyprawić pieprzem.

Ciasto: zagnieść ciasto z mąki, wody, soli i 1 jajka. Podzielić na części, rozwałkować, nakryć ściereczką pozostałe ciasto. Z cienko rozwałkowanego ciasta wykrawać szklanką krążki. Naciepać farszu, ile się chce. Zlepić jakoś zgrabnie i dokładnie, żeby farsz nie wpadł do wody i nie zrobiła się zupa kartoflana. Pomoże nam w tym paluszek uprzednio zanurzony w szklance wody. Smarujesz brzegi pieroga wodą i sklejasz cynamona, a co!

W szerokim garnku zagotować osoloną wodę i wrzucać biedne, niewinne pierożki. Zamieszać i przykryć. Kiedy pierogi wypłyną na wierzch, odkryć, zmniejszyć ogień i gotować jeszcze 2-3 minuty.

Efekt końcowy naszej pracy leży na wyimaginowanej plaży pod badylem z bambusu.


Precz zakalcom! (czyli mini poradnik anty-zakalcowy dla niedoświadczonych kucharzy, takich jak ja)
- jeśli ciasto rozwałkujesz za cienko i nałożysz za dużo farszu do pieroga, to skubaniec rozleci się i zamiast do Twojego brzucha, wpadnie do wody i zrobi Ci się zupa. Musisz metodą prób i błędów wyczuć moment, w którym na stolnicy pojawia się idealne ciasto. Truuuudne:( Zakalce mnie otaczają:(
- w przepisie nie podano jak bardzo mam zmniejszyć ogień:( Buuuu! Pewnie chodzi o średni ogień. Musisz dobrze znać swoją kuchenkę i wiedzieć, który palnik szaleje albo kuleje. Metodą prób i błędów dojdziesz w końcu na jakim ogniu Twoje pierogi lubią brać kąpiel.

Życzę smacznego zakalca!

Zakalce Was witają!

Witam Was na moim blożdżku. W internecie jest mnóstwo wspaniałych blogów kulinarnych. Jeśli chcę żeby ciasto się udało, zwykle zaglądam na Moje Wypieki. Dzięki dorotus76 moje zdolności kulinarne nieco się poprawiły. Ale nawet to nie jest gwarancją sukcesu w piekarniku:( Chciałabym pokazać światu, że nie każdy jest urodzonym mistrzem cukiernictwa, ale mimo to można sobie prowadzić blożdżka i prezentować piękne zakalce! Zakalce się zdarzają, ale trzeba wyjąć głowę z piekarnika, przeanalizować błędy i upiec kolejnego wspaniałego zakalca!